W
końcu przyszedł czas na opublikowanie ostatniej części (trzeciej)
lekcji, jaką dało mi życie. Właściwie będzie to coś, czego nie
mogę się nauczyć, mimo że wciąż się z nią stykam, ciągle mam
z tym na bakier i robię wbrew sobie, wbrew logice, wbrew mądrości.
Dlatego właśnie najkrócej mówiąc, ostatnia najświetniejsza
lekcja, jaką ciągle
daje mi życie to po prostu nie
bądź głupia, Olka!
Zapuściłam
sobie genialne Now
we are free skrzypcowe
w wykonaniu Taylor Davis (PS. polecam mega!) i przyznaję się przed
Wami do porażki, która spotyka mnie, co jakiś czas na mojej
drodze. Może gdy to napiszę to się ogarnę. Nie, nie ogarnę,
dalej będę głupia.
Okej,
ile razy ktoś Wam powiedział, żeby uczyć się na błędach? Moi
rodzice mi z milion razy o tym przypominali. Serio, nie przesadzam.
Kolejny milion moja miłość i przyjaciele razem wzięci. A wiecie,
co ja robię? Totalnie
to olewam i zupełnie się na nich nie uczę.
Kiedy
w piątą rocznicę związku siedziałam z facetem i płakałam mu w
ramię, bo znowu (po raz trzeci) popełniłam ten sam błąd,
powiedział mi właśnie słowa z tytułu tego postu. Nie
bądź głupia, Olka. Nie trać życia. Odpuszczam
sobie, wygrywa ze mną lenistwo albo coś, nie wiem. Moją taką
wiodącą cechą jest właśnie nieuczenie się na błędach i ciągle
popełnianie tych samych. Co ciekawe, za każdym razem jest nadzieja
i samozaparcie,
że następnego razu nie będzie, że w końcu postąpię właściwie.
Dalej jestem głupia.
Każdy czasami popełnia błędy. Ja mam dwa najczęstsze. Jak
napisałam wyżej, odpuszczam, odechciewa mi się walczyć, przerywam
walkę (o cokolwiek) i po prostu leżę, egzystuję. Nie ma, że
potem płaczę, ubolewam i znowu krzyczę nad przepaścią, że
kolejny raz dałam się zgnieść. Myślicie, że po takim dołku
potem walczę dłużej, wytrwalej? Nie. Potrafię po tygodniu,
miesiącu, a nawet po roku, kiedy jestem bliska osiągnięciu
jakiegoś celu, marzenia, odpuścić, zapomnieć.
Drugi
błąd jest taki piękny. Żyję przeszłością. Nie wiem, czy i Wam
rodzice mówili, by patrzeć
na to, co jest teraz. Patrząc wstecz, tracisz przyszłość. Moja
mama i mój tata są najwspanialszymi ludźmi na świecie, wpoili mi
dużo pięknej wiedzy, ale tego nie dali rady.
Kiedy miałam 13 lat i wchodziłam w swój pierwszy związek, ciągle
wracałam myślami do momentów, kiedy byłam nieszczęśliwa, nie
dbałam o niego, bo i tak uważałam, że to zaraz się skończy.
Związek się rozwijał, ja razem z nim. Stawałam się lepsza i
lepsza, a ja myślałam o tym, jak mogłam być taka głupia i
marnować tyle czasu. Zaczął się trzeci rok naszego związku,
poszłam do liceum, mogłam osiągnąć tyle w nim, a ja myślałam o
tym, ile straciłam szans w gimnazjum, bo nie chciało mi się
starać. Czwarty rok związku to pierwsze sukcesy w mojej strefie
dziennikarskiej. Doceniałam? Nie. Zajmowałam się tym, że
znajomości, które były dla mnie ważne w gimnazjum odpłynęły.
Ubolewałam nad tym, czego nie ma. Piąty rok miłości, druga klasa
liceum – szansa na sukcesy naukowe. Bam, zaprzepaszczone, bo
rozpamiętywałam swoją przeszłą motywację do zmiany sylwetki, a
w drugiej klasie liceum zachorowałam i kilogramy, które straciłam,
nadrobiłam. No i trzecia klasa liceum. Nie żyłam maturą, o nie,
nie. Zaczęłam pracować, by w końcu mieć swoje pieniądze, by nie
musieć niczego sobie żałować, jak kiedyś.

Chyba
to już ostatnia szansa, żebym w końcu przestała być
głupia, nie?
Tyle refleksji nie mogłoby się zmarnować. W końcu musi do mnie
dojść, że nie można wciąż żyć błędami. Przecież
zmarnowałam już jedną piątą życia. Dwa błędy powtórzone
kilkanaście razy, to powinno być karalne. Nie chcę być
głupią Olką,
macie jakieś sposoby, kochani?