Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwanie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwanie. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 10 września 2015

[wyzwanie] My favourites

Wyzwanie na mnie czeka, ale zatrzymałam się przy ulubieńcach, na których długo nie miałam pomysłu. Jak wiecie (albo i nie) lubię robić wszystko po swojemu, także dzisiaj w ramach wspaniałego Pillower's Challenge moi ulubieńcy, ale tylko września. Tak, września. Dziewiąty miesiąc to mój drugi ulubiony, a dzisiaj jest jeszcze dziewiąty dzień, to już w ogóle dobry powód na szaleństwo. :)

Po pierwsze muzyka.
Obojętnie w jakim zestawieniu, zawsze musi się pojawić się muzyka, która jest zupełnie nieodłączną częścią każdego mojego dnia. We wrześniu już będąc trochę w rozjazdach po Polsce, zdążyłam odkryć parę wcześniej nieznanych perełek, których w ogóle premiera miała miejsce we wrześniu.
pelnakutura.info

 Znacie PM2 Collective? Ja nie znałam. W ogóle nie mój gatunek, ale płyta trafiła w moje ręce i naprawdę pozytywnie się zaskoczyłam. Połączenie alternatywnego rocka i americany i to jest w takim storytellingu o chłopcu, który pomylił życie ze śmiercią. Mega przyjemny wokal, relaksuje się przy tym świetnie, sprawdzone przy jodze :).
Innym moim własnym odkryciem jest O.S.T.R., ile słucham rapu, tyle nie mogłam się przekonać do jego kawałków. Jeśli w jakimś spodobał mi się tekst, to bity nie podchodziły i odwrotnie. Parę dni temu leżałam padnięta po pięciu treningach z rzędu, a akurat stereo przesunęło się na jego płytę. I tak... zaiskrzyło coś! Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło, bo bardzo chciałam w nim COŚ zauważyć. Jarando roku!

Po drugie telewizja

Kojarzycie ich? Ja już dawno kochałam ten serial, ale w końcu nadrobiłam wszystkie zaległe odcinki i jestem po prostu wniebowzięta. Poważnie, niby to komediowe, ale ten serial mnie nie tylko rozśmiesza, ale też wzrusza. No i nie jest zbyt skomplikowany w swojej fabule, także idealny na rozluźnienie... bo właśnie po to oglądam telewizję.

Po trzecie książki
Szczerze, to książek już mogłabym wymienić kilka, bo nauczyłam się jakoś kilka jednocześnie, ale chyba jakoś wybiorę ścisłą czołówkę.

Współczesne maniery Dorothea'y Johnson i Liv Tyler (tak, tej aktorki!). Książkę w wydaniu angielskim dostałam od swojego szefa w Chorwacji, średnio miła to była niespodzianka, ale na szczęście dostawali ją wszyscy, którzy tam pracowali... zaczęłam się poważnie martwić o moje maniery, myślałam, że są niczego sobie, ale ta książka zmienia wszystko! Zwykle nie przepadam za poradnikami, ale w tym wszystko jest tak przyjemnie, krótko, zwięźle i na temat napisane, aż miło się czyta. No i informacje bardzo na plus zilustrowane :).

Druga wrześniowa książka, która mnie oczarowała był Sąd nad prawdziwą miłością. Myśl przewodnia tej książki to, czy można zakochać się od pierwszego wejrzenia? Nie, to nie poradnik, bynajmniej - świetna powieść, pełna powiązań do literatury, malarstwa i filozofii. Uwielbiam!
Cały dotychczasowy wrzesień spędziłam z przyjaciółmi i to te chwile należą do tych ulubionych. Zagościłam u ulubionych nauczycieli z liceum, odwiedziłam starego trenera na siłowni. Wracanie na stare śmieci jest fajne, mnóstwo przytulania, opowiadania etc. A przyjaciele wciąż ci sami, tylko się starzeją, mają dzieci i się przeprowadzają, znajdują dobre prace albo rezygnują ze słabych. Zawsze narzekałam na to, że jestem najmłodsza w ekipie przyjaciół. Pomiędzy mną, a najstarszym jest różnica ośmiu lat. Czas na założenie rodziny dla niego już niedługo wybije, a dla mnie... po ostatnich wydarzeniach, chyba jeszcze długo, długo, długo nie :). Ale fajną rzecz usłyszałam, że będę miała czas totalnie dla siebie i na swój rozwój, to mnie niesamowicie cieszy. 

Dużo ostatnimi dniami trenuję, dwie godziny dziennie okazało się moim minimum, a znalazłam świetne ćwiczenia, w trakcie których i po których palą mięśnie niemiłosiernie, a ja długo szukałam czegoś, co da mi stęsknione zakwasy. 
To super Ballet Beautiful, który prowadzi Mary Helen Bowers, uwielbiam ją, uwielbiam te zestawy, szczególnie na pośladki! Spinają się jak szalone!! Utworzyłam sobie szaloną playlistę z jej filmików i robię co drugi dzień na zmianę z ostrymi cardio (szukam jeszcze jakichś fajnych, jak coś znacie, to śmiało walić drzwiami i oknami, bo szybko mi się nudzą). Jeśli chcecie, mogę Wam podesłać link do mojej playlisty albo szukajcie jej filmików na TYM kanale :). Warto spróbować! 


I prawie ostatni mój ulubieniec, to Samsung Galaxy S6 Edge, o mój maniu, uwielbiam go, to za mało powiedziane. Zdjęć mogłabym robić nim tysiące, tylko po to, żeby zachwycać się ich jakością. Zakrzywiony ekran daje niesamowity widok, no nie mogę się od niego oderwać. Super trafiony zakup, jeej!

A na koniec coś o ubraniach i butach, które uwielbiam, a najnowsze kolekcje przeszły same siebie :) 
Na pierwszym miejscu buty z Bershki, znalazłam je już w wakacje, ale zagranicą nie miałam czasu na szaleństwa sklepowe, także kupiłam je parę dni temu i są idealne! Uwielbiam sportowe buty i to one stanowią większość mojej szafy, to idealne dopełnienie. Zresztą cała sportowa kolekcja Sport Start Moving jak dla mnie robi wielkie wrażenie, szczególnie koszulki!! Zaskoczyła mnie też mega pozytywnie nowa kolekcja z Carry, gdzie rzadko coś wybierałam dla siebie, a teraz mogłabym wyjść cała obładowana torbami. W ten weekend kolejne odświeżanie szafy jesienno-zimowej przede mną, już nie mogę się doczekać :) 
Lecę na żelazny trening z Olą Żelazo i oczywiście na Ballet workout, miłego wieczoru Misie!!! 

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

[wyzwanie] Nie bądź głupia, Olka!

W końcu przyszedł czas na opublikowanie ostatniej części (trzeciej) lekcji, jaką dało mi życie. Właściwie będzie to coś, czego nie mogę się nauczyć, mimo że wciąż się z nią stykam, ciągle mam z tym na bakier i robię wbrew sobie, wbrew logice, wbrew mądrości. Dlatego właśnie najkrócej mówiąc, ostatnia najświetniejsza lekcja, jaką ciągle daje mi życie to po prostu nie bądź głupia, Olka!

Zapuściłam sobie genialne Now we are free skrzypcowe w wykonaniu Taylor Davis (PS. polecam mega!) i przyznaję się przed Wami do porażki, która spotyka mnie, co jakiś czas na mojej drodze. Może gdy to napiszę to się ogarnę. Nie, nie ogarnę, dalej będę głupia.

Okej, ile razy ktoś Wam powiedział, żeby uczyć się na błędach? Moi rodzice mi z milion razy o tym przypominali. Serio, nie przesadzam. Kolejny milion moja miłość i przyjaciele razem wzięci. A wiecie, co ja robię? Totalnie to olewam i zupełnie się na nich nie uczę.

Kiedy w piątą rocznicę związku siedziałam z facetem i płakałam mu w ramię, bo znowu (po raz trzeci) popełniłam ten sam błąd, powiedział mi właśnie słowa z tytułu tego postu. Nie bądź głupia, Olka. Nie trać życia. Odpuszczam sobie, wygrywa ze mną lenistwo albo coś, nie wiem. Moją taką wiodącą cechą jest właśnie nieuczenie się na błędach i ciągle popełnianie tych samych. Co ciekawe, za każdym razem jest nadzieja i samozaparcie, że następnego razu nie będzie, że w końcu postąpię właściwie.

Dalej jestem głupia.

Każdy czasami popełnia błędy. Ja mam dwa najczęstsze. Jak napisałam wyżej, odpuszczam, odechciewa mi się walczyć, przerywam walkę (o cokolwiek) i po prostu leżę, egzystuję. Nie ma, że potem płaczę, ubolewam i znowu krzyczę nad przepaścią, że kolejny raz dałam się zgnieść. Myślicie, że po takim dołku potem walczę dłużej, wytrwalej? Nie. Potrafię po tygodniu, miesiącu, a nawet po roku, kiedy jestem bliska osiągnięciu jakiegoś celu, marzenia, odpuścić, zapomnieć.

Drugi błąd jest taki piękny. Żyję przeszłością. Nie wiem, czy i Wam rodzice mówili, by patrzeć na to, co jest teraz. Patrząc wstecz, tracisz przyszłość. Moja mama i mój tata są najwspanialszymi ludźmi na świecie, wpoili mi dużo pięknej wiedzy, ale tego nie dali rady.

Kiedy miałam 13 lat i wchodziłam w swój pierwszy związek, ciągle wracałam myślami do momentów, kiedy byłam nieszczęśliwa, nie dbałam o niego, bo i tak uważałam, że to zaraz się skończy. Związek się rozwijał, ja razem z nim. Stawałam się lepsza i lepsza, a ja myślałam o tym, jak mogłam być taka głupia i marnować tyle czasu. Zaczął się trzeci rok naszego związku, poszłam do liceum, mogłam osiągnąć tyle w nim, a ja myślałam o tym, ile straciłam szans w gimnazjum, bo nie chciało mi się starać. Czwarty rok związku to pierwsze sukcesy w mojej strefie dziennikarskiej. Doceniałam? Nie. Zajmowałam się tym, że znajomości, które były dla mnie ważne w gimnazjum odpłynęły. Ubolewałam nad tym, czego nie ma. Piąty rok miłości, druga klasa liceum – szansa na sukcesy naukowe. Bam, zaprzepaszczone, bo rozpamiętywałam swoją przeszłą motywację do zmiany sylwetki, a w drugiej klasie liceum zachorowałam i kilogramy, które straciłam, nadrobiłam. No i trzecia klasa liceum. Nie żyłam maturą, o nie, nie. Zaczęłam pracować, by w końcu mieć swoje pieniądze, by nie musieć niczego sobie żałować, jak kiedyś.

Wołałam do swojego chłopaka, czemu nie może być dla mnie inspiracją, chociaż pomaga tylu obcym ludziom. A ja ciągle nie dostrzegałam, że był. Cholernie był. Tylko ciągle patrzyłam w przeszłość. A teraz? Teraz go nie ma przy mnie, siedzi w niebie (na pewno!) i teraz wiem, że jest inspiracją, ale rozpaczam, że go nie ma, że odszedł, że jakiś mężczyzna go zabił. A powinnam wstać i widzieć teraźniejszość. Uda się?


Chyba to już ostatnia szansa, żebym w końcu przestała być głupia, nie? Tyle refleksji nie mogłoby się zmarnować. W końcu musi do mnie dojść, że nie można wciąż żyć błędami. Przecież zmarnowałam już jedną piątą życia. Dwa błędy powtórzone kilkanaście razy, to powinno być karalne. Nie chcę być głupią Olką, macie jakieś sposoby, kochani?